Opowieść człowieka szczęśliwego
Nie
bez powodu roboczy tytuł najnowszego albumu Marka Gałązki brzmiał
„Miłość, Wiara i Nadzieja”. Na płycie, zatytułowanej ostatecznie „Autorsong”,
śpiewa się o Bogu, Piśmie, Aniołach i budzącej się duszy, ale
również o diable. Nie ma tu piosenek Edwarda Stachury, ale teksty
Marka Gałązki są przesiąknięte jego filozofią. Mówi się tu m.in. o
poszukiwaniu ukochanej, ale wykonawca nie zagłębia się w stachurowe
mroki. Mało tego – wraca do swoich wcześniejszych tekstów („Nie
uciekaj mi w sen”, „A kiedy jesteś”), tym razem zmieniając je i
proponując „jasne” wersje. Bard dialoguje ze Stedem – zarówno w
warstwie muzycznej (melodia „A kiedy ona cię kochać przestanie” w
„Skrzydlatym wilku” odsyła do wcześniejszych płyt), ale i tekstowej
(świadomość możliwości końca świata rodem z „Pokocham ją siłą woli”,
odpowiedź na „Już jest za późno, nie jest za późno”).
W niemal każdej piosence mówi się o miłości. O obsesyjnej potrzebie
bliskości („Nie uciekaj mi w sen”), która zostaje w końcu
zaspokojona („A kiedy jesteś”, „Świt – nie uciekniesz mi w sen”,
„Tyle tobie ile nam”). O poszukiwaniu ukochanej (przebojowa „Droga
na miłość”, „Dworcowa ballada”, niezwykle malarska „Mergaite”),
uwieńczonym prawie zawsze sukcesem. Marek Gałązka prostym językiem
opowiada o najbardziej podstawowych sprawach. Pojawia się również
autotematyzm – w „Autorsongu” śpiewa się o kraju „skrzydlatych
pieśni”, w którym poeta jest królem, „Twierdza” natomiast wydaje się
być polską wersją „Tower of Song” Cohena. Zaryzykuję tezę, że
„Pełnie księżyca” traktują nie tylko o „galernikach wrażliwości”
całego świata, ale i o tych, którzy, popełniając różne rzeczy piórem
lub dźwiękiem, robią to, co kochają, ale żyć z tego się nie da.
Co do muzyki – dominuje harmonijka, a w otwierającym album utworze
tytułowym wrażenie robią klawiszowe solówki. W „Pełniach księżyca”
muzycy brzmią równie rytmicznie, co w „Barze Jurand”, tworząc
atmosferę, mogącą kojarzyć się z upiornym dansingiem w… szpitalu
psychiatrycznym. Wzbogacającą brzmienie całości wiolonczelę
Małgorzaty Mleczko zapamiętuje się w „Tyle tobie ile nam”, „Mergaite”
(dodaje piosence dramatyzmu) i „Drodze na miłość”, a cięcia smyczka
podkreślają refren w „A kiedy jesteś”. Klarnet basowy Ireneusza
Wojtczaka bardzo wyraźnie akcentuje swoją obecność w „Nie uciekaj mi
w sen” i „Skrzydlatym wilku”, a Filip Gałązka w „Twierdzy” gra w
sposób, którego nie powstydziłby się bębniarz Komet. Nie brakuje
zaskoczeń – w „Twierdzy” można usłyszeć południowe brzmienia, a w
„Nie można żyć bez miłości” gitarę, kojarzącą się z... Hawajami. Z
jednej strony otrzymujemy mroczną, niepokojącą melodię z
wykorzystaniem efektów elektronicznych („Świt – nie uciekniesz mi w
sen”), z drugiej – łagodną piosenkę, w której na pierwszym planie
jest wokal („Tyle tobie ile nam”).
Marek Gałązka przemówił w pełni własnym głosem. „Autorsong” jest
opowieścią człowieka szczęśliwego, zadowolonego z życia, spełnionego
zarówno w sferze osobistej, jak i zawodowej. Myślę, że w tym
przypadku bez obaw można utożsamiać podmiot liryczny piosenek z ich
autorem.
Tomasz Klauza